Od oblężenia Smoleńska do wyborów prezydenckich

Dziś, 10 kwietnia, wypada smutna rocznica katastrofy prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Chciałbym zwrócić uwagę, że ze Smoleńskiem jest związana inna bardziej pozytywna data w historii Rzeczypospolitej. Na przełomie 1633 i 1634 roku pod Smoleńskiem doszło do zwycięskiej bitwy między wojskami króla Władysława IV Wazy a Rosjanami dowodzonymi przez Michaiła Szeina. W wyniku wojny podpisano pokój w Polanowie, który potwierdzał m.in. przynależność Smoleńska do Rzeczypospolitej. Był to szczytowy i zarazem finalny moment potęgi tego Państwa. Trochę ponad wiek później zniszczoną w wyniku wojen domowych oraz zagranicznych interwencji Rzeczypospolitą podzielą między siebie Rosjanie i Niemcy.

                Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać i nie zapominajmy, że historia vitae magistra est. Już starożytni wiedzieli, że non scholae, sed vitae discimus. Jeszcze w zeszłym miesiącu nam, Polakom, wygodnie żyjącym w utopii „końca historii” Fukuyamy wydawało się, że wszelkie zmiany prowadzące ku samodestrukcji są niemożliwe.  Epidemia koronawirusa wyrwała nas z letargu i samozadowolenia. Jak jednak zareagowało na to fundamentalne zagrożenie nasze społeczeństwo i klasa polityczna? Nasuwają się pewne najgorsze XVIII wieczne analogie. W dobie powszechnego zagrożenia i kryzysu „wojna na górze” o wybory prezydenckie destabilizuje nasze Państwo.

Wiem, że to, co teraz piszę, wydać się może kontrowersyjne, ale problem wynika z samej instytucji prezydentury w Polce, będącej w zasadzie instytucją całkowicie w obecnym kształcie zbędną! W Polsce Prezydent ma generalnie moc wetowania ustaw, niemalże dublującą się z obowiązkami Senatu. Inne konstytucyjne uprawnienia Prezydenta są bardzo nieczytelne. Pamiętamy np.  wcześniejsze zastrzeżenia, że Prezydenci wchodzili niejednokrotnie w paradę Ministrom Spraw Zagranicznych, powodując pewne niejasności i komplikacje w tym, kto odpowiada za polityką zagraniczną Państwa. Głównym Konstytucyjnym sensem istnienia instytucji Prezydenta powinno być to, żeby uosabiał majestat Państwa. Ma to być ktoś ponad sejmowymi podziałami. Sytuacja taka w obecnej chwili, wobec temperatury sporu politycznego, jest niemożliwa. Dosłownie każdy polski Prezydent był dla  połowy społeczeństwa wrogiem i nie uosabiał Państwa oraz jedności. Wniosek z tego jest taki, że obecna polska Konstytucja w bieżącej sytuacji polaryzacji nastrojów i podziałów nie sprawdza się. Jeżeli chcemy pójść demokratyczną drogą innych europejskich państw, to  musimy zmienić Konstytucję i ograniczyć uprawnienia Prezydenta, zachowując dla niego tylko obowiązki reprezentacyjnie, (tak jak jest w Niemczech). Taka prezydentura przestanie być polem walki politycznej i polaryzacji nastrojów. Kiedyś z pobłażaniem patrzyłem na mojego znajomego, który mówił mi, że monarchia parlamentarna to najdoskonalszy z systemów politycznych. Teraz po latach zacząłem się nad tym zastanawiać… Osoba króla w Danii, Belgii, Holandii, Norwegii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, czy Hiszpanii uosabia majestat Państwa i jest czynnikiem jednoczącym. Natomiast w Polsce Prezydent, choćby chciał, nigdy nie odegra takiej roli, gdyż jego uprawnienia są po prostu zbyt duże, żeby w sytuacji sporu politycznego mógł być osobą bezstronną.  Dlatego apeluję, nie traktujmy polskiej Konstytucji z 1997 roku jako świętości. Ten dokument musi zostać zmieniony, a uprawnienia polskiego Prezydenta zredukowane. Podejrzewam, że większość z nas zgadza się z tym, że władzę ma mieć Sejm i Senat wybierane w demokratycznych wyborach, a zatem po co nam ta instytucja „wielkiego hamulcowego”…

Dr Andrzej Gliński, prezes Instytutu Grzegorza Piramowicza, anno Domini 2020